Rok temu nawet najwięksi pesymiści nie sądzili, że polska waluta aż tak się osłabi. Teraz rynkowy konsensus zakłada utrzymanie słabości złotego także w roku 2021.
12 miesięcy temu pisaliśmy, że rok 2020 nie będzie dobry dla złotego. W rok 2020 wchodziliśmy z kursem euro rzędu 4,25 zł, a rynkowi analitycy zakładali osłabienie złotego do 4,32 zł na koniec grudnia. Wszyscy oni nie mieli racji. Skali załamania złotego nie doszacowali nawet najwięksi pesymiści, jakimi wówczas byli eksperci JP Morgan Chase, spodziewający się euro po 4,45 zł na koniec roku. A tymczasem na sylwestrowym fixingu NBP - co prawda w nieco kuriozalnych okolicznościach - ustalono kurs 4,6148 zł. Wkrótce później notowania euro obniżyły się w pobliże 4,55 zł.
Na usprawiedliwienie można dodać, że rok temu chyba nikt nie spodziewał się, że wirus z Wuhan wymknie się spod kontroli i zasieje takie spustoszenie na świecie. Że reakcja władz będzie tak paniczna i nieproporcjonalna do sytuacji. I że koronakryzys okaże się największym kryzysem gospodarczym od 90 lat. I że chociaż polska gospodarka przejdzie Covid-19 dość łagodnie, to już polskie władze monetarne zrobią wszystko, aby zaszkodzić złotemu.
Początkowo polska waluta wydawała się dość odporna na koronawirusa. Tak było aż do 12 marca. Wtedy to decyzja rządu o zamknięciu gospodarki i nieco paniczna ucieczka kapitału z rynków wschodzących zdruzgotały wartość złotego. Pod koniec marca kurs euro po raz pierwszy od 11 lat przekroczył poziom 4,60 zł, a dolar kosztujący ponad 4,30 zł był najdroższy od 19 lat.
Później sytuacja w gospodarce jak i na rynkach finansowych zaczęła się stabilizować. Mimo to złoty nie powrócił do formy sprzed covida. Wszystko, na co było stać polską walutę, to zejście nieznacznie poniżej 4,40 zł za euro. Jak na historyczne standardy wciąż były to poziomy tożsame z bardzo słabym złotym. Następnie w polską walutę uderzył jesienny lockdown, którego zapowiedź wyniosła kurs euro znów powyżej 4,60 zł. Listopadowe odreagowanie zostało zabite przez Narodowy Bank Polski.
W grudniu NBP po raz pierwszy od 10 lat bezpośrednio interweniował na rynku, aby osłabić emitowaną przez siebie walutę. Notowania euro przy sprzyjającym otoczeniu zewnętrznym wzrosły z 4,44 zł do przeszło 4,60 zł. Ekonomiści nie do końca rozumieją, dlaczego polski bank centralny osłabia i tak już niemal rekordowo słabego złotego. Spekuluje się, że może to być próba manipulacji kursem, aby „podpompować" wartość rezerw walutowych na koniec roku i dzięki temu pokazać wyższy „papierowy" zysk, który następnie zasili budżet państwa. Oficjalne wypowiedzi członków RPP mówią jednak o chęci „wsparcia eksportu", który zresztą w ostatnich miesiącach radzi sobie bardzo dobrze.
Czy NBP wygra z rynkiem?
Teoretycznie Narodowy Bank Polski dysponuje nieograniczonymi zasobami złotego i może skupić na rynku dowolne ilości walut obcych, płacąc za nie świeżo wykreowanym pieniądzem. Taka polityka ma jednak swoje koszty, o czym 6 lat temu boleśnie przekonali się Szwajcarzy. Trudno jest jednak przewidzieć, czy NBP zdecyduje się osłabiać złotego także w 2021 roku, czy też zadowoli się tylko podciągnięciem kursów walut na ostatni dzień grudnia 2020.
Na rzecz umocnienia złotego cały czas przemawiają dość mocne fundamenty polskiej gospodarki w postaci silnej dynamiki eksportu, dodatniego salda rachunku obrotów bieżących czy napływu środków unijnych. Teoretycznie też przy inflacji CPI wyraźnie przekraczającej cel inflacyjny NBP powinniśmy spodziewać się podwyżki stóp procentowych – przynajmniej gdyby polityka pieniężna była prowadzona w rozsądny i podręcznikowy sposób. O tym, czym grozi polityka nierozsądna, w ostatnich latach przekonała się m.in. Turcja, gdzie bank centralny niedawno zmuszony był podnieść stopy procentowe do 17%, aby ratować walutę przed upadkiem.
Problem w tym, że nawet najnowsze prognozy analityków walutowych raczej nie zdążyły wziąć pod uwagę nowej polityki NBP. Mimo to trudno uznać je za przesadnie optymistyczne. Mediana prognoz zakłada, że rok 2021 zakończymy z kursem euro na poziomie 4,36 zł. Owszem, to sporo poniżej stanu z końca 2020 (4,55 zł). Lecz patrząc w dłuższym terminie wciąż byłby to poziom wyznaczający poważną słabość polskiej waluty.
Najbardziej niekorzystną dla złotego prognozę mają analitycy Commerzbanku (4,60 zł za euro na koniec 2021 r.) oraz JP Morgan Chase (4,55 zł). Wszyscy pozostali progności zakładają, że kurs euro za rok będzie wyraźnie niższy niż obecnie. Z drugiej strony zaledwie dwie instytucje prognozują, że notowania złotego powrócą do poziomów sprzed koronakryzysu. Końcoworoczny kurs euro poniżej 4,30 zł przewidują jedynie eksperci z Ebury i ABN Amro (4,25 zł).
Dolar będzie słabł, funt będzie zyskiwał
Rynkowy konsensu zakłada, że rok 2021 przyniesie kontynuację trendu deprecjacji dolara amerykańskiego. „Zielony" ma sukcesywnie tracić wobec euro przygniatany potężnym deficytem budżetowym USA i oczekiwaniami na zwiększenie QE przez Rezerwę Federalną. Przy założeniu, że złoty będzie odrabiał zeszłoroczne straty wobec euro, na koniec grudnia mamy zobaczyć dolara po 3,54 zł. A więc najniżej od maja 2018 roku.
Rynkowi eksperci nie stracili też wiary w funta szterlinga. Aczkolwiek brytyjska waluta wyraźnie „wyprzedza marszrutę" i do końca 2020 roku zdołała zrealizować docelowe poziomy na cały 2021 rok. Przy założeniu, że funt będzie kosztować 1,36 dolara, to notowania szterlinga na polskim rynku powinny utrzymać się poniżej 5 zł. Stosunkowo stabilny powinien pozostawać kurs franka szwajcarskiego. W opinii większości analityków helwecka waluta powinna nieznacznie stracić wobec euro i przez większość 2021 roku kosztować ok. 4 zł.
Dla porządku powiedzmy jasno, że mówimy tu o medianie prognoz analityków. Przewidywania nawet najlepszych ekspertów mogą rozminąć się z rzeczywistością, co zresztą w przeszłości zdarzało się dość często. Należy też pamiętać, że kursy walut bywają bardzo dynamiczne i w czasie trwania kwartału mogą znacząco odchylać od poziomów prognozowanych na jego koniec.
Źródło: Bankier.pl